Buddyzm w chińskiej części Azji jest dominującą filozofią, można by powiedzieć religią.
Świątynia 10 tysięcy Budd to jedno z tych miejsc, których nie można pominąć planując wycieczkę do HongKongu.
Jako że Hong Kong przez wiele lat był kolonią angielską, w samym mieście można znaleść wiele kościołów katolickich, protestanckich, a nawet kościół babtystów, niemniej jednak, to wciąż jest miasto w większości zamieszkane przez Azjatów o pochodzeniu chińskim, choć sami Hongkończycy nie lubią być nazywani Chińczykami i nie utożsamiają się ze stałym lądem.
Do Świątyni 10 Tysięcy Budd, malowniczo położonej na wzgórzu Po Fook Hill dojechaliśmy z Connaught Road West z przesiadkami kolejno tramwajem, autobusem i na koniec metrem do stacji Sha Tin, podróż zajęła nam prawie godzinę ale warto było.
Wychodząc ze stacji metra widzieliśmy już zarys świątyni i czerwoną pogodę dumnie pnąca się w górę na szycie zielonego wzgórza, ale nigdzie nie znaleźliśmy żadnych kierunkowskazów prowadzących to tej świątyni. Pytaliśmy o drogę przypadkowych przechodniów, jednak zdecydowana większość napotkanych tam ludzi to byli podobnie jak my, zagubieni turyści szukający drogi do świątyni, pomógł nam finalnie ochroniarz z pobliskiej galerii handlowej.
Zaraz przy wyjściu z metra znajduje się jeszcze jedna, atrakcja turystyczna, której warto poświęcić krótką chwilę, jest to mianowicie mini skansen, tradycyjna wioska chińska, kilka zabudowań, maleńkich sklepików pełnych rękodzieła i pamiątek.
Po drugiej stronie ulicy znajduje się ogromna galeria handlowa, zmęczeni upałem weszliśmy schłodzić się z nadzieją, że tam znajdziemy kogoś kto wskaże kierunek. Spytaliśmy pierwszego napotkanego ochroniarza w tej galerii, uprzejmy pan przeprowadził nas przez galerię do bocznego wyjścia, następnie przez ulicę, pod samo wejście na porośniętą krzakami ścieżkę prowadząca do świątyni. Ścieżka nie jest oznakowana, wygląda niepozornie, bez pomocy owego ochroniarza pewnie nie wypadlibyśmy na to aby na nią wejść.
Ścieżka wśród bujnych zarośli wiedzie pod górę, po kamiennych schodach, jest ich tam podobno ponad trzysta, nie policzyłam bo całą uwagę skupiałam na figurach Buddy, szukając dwóch takich samych ... nie znalazłam.
Wzdłuż ścieżki poustawiane są posążki Buddy, figurki naturalnej wielkości przedstawiają różne scenki z życia, wszystkie pomalowane złotym kolorem, ale twarze i pozy mają inne.
Po drodze na szczyt można spotkać małpy, skaczą z drzew na figurki, potrafią zabrać pozostawione luźno przedmioty, wiec radzę uważać na sprzęt, okulary czy plecaki.
Warto ze sobą zabrać wodę, na ścieżce do świątyni nie ma żadnych straganów, gdzie można by kupić cokolwiek do picia, a podejście przy wysokiej temperaturze i dużej wilgotności bywa męczące.
Na szczycie wzgórza przy głównej świątyni jest niewielki sklepik, można tam kupić pamiątki, napoje, owoce i lody.
Kompleks składa się z pawilonu głównego właściwej świątyni, w której po środku stoi ołtarz z kilku metrowym posągiem buddy, a na całych ścianach wyłożonych czerwonym materiałem, ustawione są mniejsze posążki, wszystkie złote i podobno każdy inny, nie wiem napewno, nie zdołałam sprawdzić każdego. Wraz z tymi posągami ustawionymi wzdłuż ścieżki na dzień dzisiejszy w świątyni 10 tysięcy Budd znajduje się już ponad 13 tysięcy figurek z jego wizerunkiem.
Czerwonej pagody posadowionej na samym środku świątynnego placu. Kilku większych posągów, kaplic poświęconych Buddzie.
Historia powstania tej świątyni sięga lat 60 kiedy to z Chin przyjechał do Hongkongu wielebny Yuet Kai, który miał za zadanie głosić buddyzm. To on rozpoczął budowę świątyni, która trwała ponad 20 lat. Z jego inicjatywy zgromadzono tam te wszystkie figurki. Wielebny po swojej śmierci, którą podobno przewidział i zmarł w trakcie medytacji w pozie kwiatu lotosu, został tam pochowany. Jego ciało zgodnie z jego życzeniem zostało złożone do grobu, tak jak zastygło, po kilku miesiącach zwłoki ekshumowano, a one w nienaruszonym stanie trwały w tej samej pozie kwiatu lotosu. Fakt ten został uznany za cud, a ciało mistrza oczyszczono z piachu, zabalsamowano, pokryto złotymi płatkami, owinięto w szaty i teraz jest wystawione w jednym z pawilonów świątyni, wygląda jak posąg, a opisane jest jako cyt. „Trup Yuet Kai”.
Niestety we wnętrzu świątyni jak i przy "mumi mistrza" widnieje wyraźny zakaz fotografowania, więc nie mam zdjęcia.
Na wycieczkę do klasztoru, który tak naprawdę nie jest klasztorem tylko kompleksem świątynnym warto zarezerwować sobie conajmniej pół dnia i najlepiej wybrać się tam z rana.
Wejście na teren kompleksu jest bezpłatne. Na górze na terenie klasztoru znajduje się wegańska restauracja prowadzona przez mnichów, po trudach wspinaczki można u nich zjeść lekki lunch i pomedytować w cieniu drzew, jak kiedyś Budda.
Jakoś nigdy nie ciągnęło mnie do odwiedzenia Azji, ale jak czytam taki post, to w głowie rodzi się chęć zaplanowania w tamte rejony wycieczki :)